Utknąłem.
Nie wpuścili mnie do pociągu z powodu rozmiarów bagażu. Na nic zdały się błagania, rozpacz, czy paniczne próby przepakowania - pociąg odjechał beze mnie. Jedyny objaw życzliwości, na jaki mogłem liczyć, to pomoc w zmianie biletu na jutrzejszy pociąg o szóstej rano i rada, aby skorzystać z pomocy w kiosku z gazetami.
Okazało się, że bardzo rygorystyczne wymagania dotyczące wymiarów roweru (120x90x40 cm) oraz tylko jeden mały bagaż podręczny stworzyły niezły biznes, który właśnie w kiosku z gazetami miał swoją siedzibę. O dwudziestej przyjechał rowerem mistrz, który w kwadrans zmienił mój wielki rower z sakwami w spełniającą wszelkie normy paczkę. Przez kolejne godziny parzyłem, jak w okamgnieniu metamorfozę przechodziły kolejne, a nowe rowery, pewnie już na jutro, trafiały do magazynu. Koszt: 15 euro. Nie zdziwiłbym się, gdyby te cerbery z Renfe miały udziały w tym interesie.
Tak bardzo przybiły mnie te wydarzenia i fakt, że kolejny już dzień tkwię w Santiago, że postanowiłem nie ruszyć się na krok z dworca, żeby nie prowokować kolejnych niespodzianek. Dochodzi 23-cia, pozostało mi jeszcze 7 godzin w dworcowej poczekalni. Ale to nic, przy dobrej książce jakoś zleci, byleby się tylko stąd wydostać.
Dobranoc
PS. Przypominam, że możesz
pomóc Konradowi w walce o życie!
A zdjęcia z wyprawy do swobodnego wykorzystania znajdziesz na
facebooku.