Dzisiejszy dzień zaczął się tak, jak wczorajszy zakończył: deszczem. Położyłem się wczoraj pod dachem, dlatego dość szybko rano udało mi się zebrać i ruszyłem przed ósmą. Lało nieustannie, przez co nie miałem ochoty na dalszą podróż LT1, dziś muszę zrobić setkę i nadrobić wczorajszy dzień. Pierwszy genialny pomysł był ze skrótem, zamiast jechać 20 km główna drogą wynalazłem na mapie krótszy, bo tylko 13 km skrót. Brnąłem w mokrym piachu na leśnej drodze przez kolejne 1.5 godziny i wyleczyłem się ze skrótów na dobre. Deszcz, kiedy już padał, był naprawdę ulewny, ale zdarzało mu się przestawać. Po kilku takich przerwach nie miałem już nic suchego do przebrania. Nadziałem na nogi ostatnią parę suchych skarpety i włożyłem nogi do foliowych worków na śmieci. Sprawdziło się :-)
Przemoknięty i zziębnięty drugi dzień z rzędu trzeba było zadbać, żeby się nie przeziębić, stąd wizyta w Varėna, mimo iż wiązała się z dołożeniem 10 km ekstra. Miasteczko mi się nie spodobało, ale zjeść zjadłem, a i ciuchy trochę podeschły. No i przestało lać... póki nie wróciłem na siodełko. Dalsza trasa wiązała się z pokonaniem 25 km odcinka krajowej A5, która podczas deszczu z jej ruchem nie była przyjemna. Ale to co spotkało mnie w jej połowie widziałem pierwszy raz w życiu. Uderzył szkwał, a wyglądało to jak w jakiejś hollywoodzkiej produkcji: na ciągnącej się w nieskończoność drodze wciśniętej między dwie ściany lasu nagle pojawiło się coś białego na horyzoncie i zaczęło się zbliżać z ogromną prędkością. W niespełna minutę uderzył we mnie wiatr i poziomo padający deszcz wymieszany z liśćmi. Dosłownie zmiotło mnie z jezdni, ledwie utrzymałem równowagę i wjechałem w las. Po 2 minutach było pi wszystkim, ale ze strachu jeszcze chwilę w lesie posiedziałem.
O 15-tej pierwszy raz od dwu dni zobaczyłem słońce, na jedyne 45 minut, ale grzało tak, że szosa i drzewa aż dymiły, a mnie udało się wysuszyć komplecik na zmianę. Przemakałem tak jeszcze aż do Leipalingis, gdzie niespodzianka: żadnych szans na nocleg, namiotu nie postawię. Musiałem przeć dalej w kierunku odległego o 31 km Lazdijai, choć do zachodu słońca zostało ledwie ponad 2 godziny. Na szczęście po 10 km tablica - camping 0.8 km w głąb lasu. I tak znalazłem najpiękniejsze miejsce, jakie odwiedziłem podczas tej wyprawy. Jestem na campingu sam, ciuchy się suszą, a w oczekiwaniu na zachód słońca dostałem dla podrasowania widoczku regularną teczę.
Jutro żegnam się z Litwą, i jeśli ceną za dzisiejszy ostatni pokaz musiały być dwa dni w deszczu, to i tak się opłaciło.
Dobranoc