To był zdecydowanie najtrudniejszy z dotychczasowych etapów. Po pierwsze: cofam każde dobre słowo o kempingu, na którym nocowałem. Zamiast obiecanego trawnika znalazłem klepisko, twarde niczym asfalt i brudzące wszystko z czym się zetknie. Do tego do trzeciej w nocy dyskutowali na nim bardzo głośno zamieszkujący bungalowy wczasowicze.
Po drugie: nie jechało mi się dziś najlepiej, chyba przyszedł czas na kryzys. Nie, żeby droga NA-134, na którą wróciłem, była wymagająca, ale za to wiejący od przodu wiatr odbierał mi siły. Sakwy działały niczym czasza spadochronu do tego stopnia, że nawet na sporych zjazdach jeśli nie kręciłem nogami to rower po prostu stawał.
Trasa nie była wymagająca i z pewnością wybrał bym ją ponownie ze względu na widoki. Na całej swej długości prowadzi ona doliną rzeki Ebro, która z każdym kilometrem zwęża się ściskana masywami górskimi: od lewej Górami Iberyjskimi, a od prawej Pirenejami. Znakiem przekraczania granicy między prowincją Navarra a La Rioja są ruiny akweduktu i idealny dla odpoczynku parking.
W La Rioja dominują winnice o niespotykanie słodkich winogronach (sprawdziłem). Zresztą ichniejsze wino, o identycznej nazwie, także smakuje wybornie (też dziś sprawdziłem). Do Logroño dotarłem przed siódmą, złapałem oddech na placu przed pięknym i cichym, chyba nieczęsto odwiedzanym przez turystów, kościołem Św. Bartłomieja, ale oczywiście odwiedziłem też plac przed Katedrą Santa Maria de La Redonda.
Ponieważ nocleg zaplanowałem w odległym o 10 kilometrów Fuenmayor, moją wizytę w Logroño musiałem zakończyć przed upływem dwu godzin. Kolejne dwie godziny były nauczką, żeby nigdy nie jeździć rowerem korzystając z nawigacji Google, i guzik mnie obchodzi, że Google ostrzega, żeby uważać, bo to beta! Tzn. jak niby mam uważać?! Na początku byłem zachwycony trasą, niby dłuższą o 3 km, ale okazało się, że bez samochodowego ruchu, za to po parkowych alejkach. Po 5 km zaczął się koszmar, droga z szutrowej zamieniła się w ziemną, z podjazdem, na którym tylne koło buksowało w powietrzu, by zmienić się wkrótce w polną, wijącą się Bóg wie gdzie i nie mającą końca. Wywrotka uświadomiła mi, że podłoże to w dużej części gałęzie krzewów iglastych, więc już pewien byłem złapania gumy. A na domiar wszystkiego, pośrodku tego niczego padła mi bateria w smartfonie, a powerbanki były martwe już wcześniej. Z duszą na ramieniu, w absolutnych ciemnościach, dotarłem do szosy, a potem do świateł jakiegoś miasta, doładowałem telefon u dobrych ludzi i wreszcie znalazłem drogę na nocleg, który okazał się być wspaniały, i każdemu go polecam. W cenie tego ostatniego marnego kempingu dostaniecie pokój z fajną, choć współdzieloną łazienką, wszędzie czysto i miło. Pensjonat Ubeda przy Calle Úbeda w Fuenmayor prowadzi młode małżeństwo, on pomógł mi wnieść bagaże do pokoju, sam zajął się rowerem, a ona poczęstowała mnie na powitanie lokalnym winem.
Jeśli zachce się Wam wygodnego łóżka podczas Camino de Santiago możecie wpaść tu z wizytą, polecam.
Dobranoc.
PS.
Przebieg trasy w serwisie bikemap.net.