Porażka logistyczna dała mi szansę spędzenia całego dnia w Santiago. Pomysł wynajmu samochodu spalił na panewce, dlatego po bezcelowym zwiedzeniu lotniska wróciłem do pensjonatu. Odwiedziny Fisterra odłożyłem na jutro, za to postanowiłem się uprać i odpocząć przed dalszym ciągiem podróży.
Z opisu dzień musi wydawać się nudny, ale jednak taki nie był. Odwiedziłem mnóstwo zakątków, do których wcześniej nie miałem szansy trafić, włóczyłem się po parkach, o których wszyscy zdali się zapomnieć. A wreszcie zjadłem zestaw kolejnych regionalnych potraw, które zamierzam odtworzyć po przyjeździe do domu.
Wieczór także dostarczył mi mnóstwa emocji. Miałem okazję obejrzeć transmisję meczu Ligi Mistrzów w małej knajpce w osiedlu pod Santiago, w którym mieszkam, w towarzystwie lokalnych kibiców. Nie musiałem patrzeć na porażkę Legii, ba - wolałem się nie przyznawać, że to drużyna z ojczyzny - oglądałem bardzo dobry mecz Realu Madryt z drużyną z Lizbony. Dużo wzruszeń, wspólnego przeżywania niestrzelonym bramek, aż wreszcie euforia po strzelonej zwycięskiej bramce w ostatnich sekundach doliczonego czasu gry. A potem szok na widok centymetrowej warstwy łupin prażonego słonecznika na całej podłodze baru. Tak oto zakończył się, dla Was nudny, dla mnie wręcz odwrotnie, dzień w Santiago.