Po spędzonej na dworcu nocy nieśmiało zacząłem się tak około pół do 6-tej przymierzać do próby sforsowania po raz drugi wszystkich zastawionych na mnie przez Renfe przeszkód. Wszedłem na peron, pociąg stoi, i… absolutnie nikogo. Ani widu żandarmów, bramek pirotechnicznych, prześwietlenia bagażu czy mierzenia centymetrem, słowem niczego, przez co wczoraj musiałem przechodzić. Po prostu, możesz wejść do pociągu z czym tylko chcesz. No to wsiadłem, zająłem swoją miejscówkę, ale bynajmniej nie zacząłem się jeszcze cieszyć. Przecież zawsze jeszcze mogli wskoczyć do wagonu i wyciągnąć mnie na zewnątrz. Wszak nikt się nie spodziewa hiszpańskiej inkwizycji.
Dopiero kiedy pociąg ruszył uspokojenie się na dobre. Przeto mam radę dla próbujących wyjechać pociągiem z Santiago z rowerem pod pachą: pryskajcie z miasta pierwszym pociągiem, zanim się ci żadni krwi gwardziści obudzą.
Trzy i pół godziny później wysiadłem w Zamora (choć dla siebie używam nazwy Zmora), w godzinę złożyłem rower na nowo i ruszyłem do centrum. Szybki objazd uliczkami, wizyta w sklepie rowerowym w celu zakupienia zgubionej śrubki od bagażnika (ot, taki wypadek przy pracy) i wreszcie ruszyłem. Fajnie jest wrócić na siodełko i znów jechać.
Wyjechałem z Zamora szlakami rowerowymi, które przez pierwszych 10 km prowadziły szutrowymi i bitymi drogami (po deszczu mogą sprawić kłopot), kolejnych 10 km to wąskie, ale praktycznie puste, wiejskie drogi asfaltowe. Aż wreszcie trafiłem na N-630, pozbawioną absolutnie samochodów szosę, która bezpiecznie doprowadziła mnie do samej Salamanki.
Miasto może się podobać, choć jak dla mnie za dużo w nim agresywnej komercji. Ulice starego miasta zastawione straganami i kawiarnianymi ogródkami tak gęsto, że nie tylko nie da się przejechać rowerem, ale i przejść jest bardzo trudno. Ale kilka zabytków robi naprawdę dobre wrażenie. Nie zabawiłem w mieście długo i pojechałem do leżącego pod miastem kempingu Don Kichot, gdzie przy samodzielnie przyrządzony kolacji spotkałem parę ponad 60-letnich Australijczyków podróżujących od pół roku po Europie kamperem i mających na swoim koncie już większość krajów tego kontynentu. W Polsce odwiedzili Kraków, i to podczas światowych dni młodzieży, więc było trochę tematów do rozmowy. Ale nie siedzieliśmy długo, ja miałem za sobą nieprzespaną poprzednią noc, a oni przed sobą przygotowania do wyjazdu.
PS. Przypominam, że możesz
pomóc Konradowi w walce o życie!
A zdjęcia z wyprawy do swobodnego wykorzystania znajdziesz na
facebooku.