Pewnie byłby to kolejny, w waszej ocenie, nudny dzień, gdyby nie jego finisz i gdyby nie konieczność poszukiwania naprędce jakiejś drogi do celu. Ale po kolei…
Kemping Kiko Park Rural, choć uroczy, trzeba było pożegnać. Nie jak planowałem tuż po dziewiątej, bo - mimo iż udało mi się wstać o ósmej - musiałem odczekać aż opadnie mgła i słońce wreszcie wysuszy namiot. Ale o jedenastej byłem już gotów do drogi. Prostej - na początek N-III aż do Requena, a potem droga serwisowa wzdłuż A-3, może i trzeba było się trochę powspinać, ale przy ponad 1000 m spadku wspinaczki te były błahostką. Szło jak z płatka, póki na 45 kilometrów przed celem nie tylko zniknęła droga serwisowa, ale też jakiekolwiek dla niej alternatywy.
Kilka razy przymierzałem się do różnych polnych dróg, ale za każdym razem okazywało się, że po nocnej ulewie one już wcale drogami nie były. Nic dziwnego, wszak i N-III na całym odcinku była czerwona z powodu ziemi z pól i pokryta wszystkim, co ta woda prócz ziemi jeszcze przyniosła: gałęziami, kamieniami, piachem, czasem nawet głazami.
Wreszcie po godzinie poszukiwań znalazłem żwirową drogę, która wśród pastwisk, między owcami, a potem wśród winnic, przeprowadziła mnie przez ostatnie wzniesienia.
Walencję ominąłem z prawej, jako że obiecałem sobie biwak na kempingu tuż obok plaży. Tak wylądowałem na Playa El Saler, gdzie spędzę najbliższe dwie noce. A Walencja musi poczekać do jutra.