Trudno wymarzyć sobie lepsze zakończenie takiej wyprawy. Już dotychczasowe odcinki z Walencji do Barcelony były niezwykłe, ale ten ostatni dostarczył wszystkiego, o czym można tylko pomyśleć. To niełatwe po tylu dniach pedałowania nie zaznać nudy, ale ten odcinek to prawdziwa frajda.
Zaczęło się klasycznie, najpierw 25 kilometrów plaży przeplecione kolejnymi 25 kilometrami szosy. Aż minąłem Montgavina i zaczął się przejazd C-31 wzdłuż wybrzeża. Kręta, wciąż wspinająca się na 100 mnpm, to znów opadająca prawie do poziomu morza, poprowadzona wykutą półką skalną, zmuszała mnie do jazdy wzdłuż bariery, za którą już tylko metry w dół i morze. A wzrok dziwnie wciąż uciekał poza tę barierę. Podjazdy podnosiły tylko tętno, zjazdy przede wszystkim adrenalinę. Niesamowite wrażenie, każdemu radzę pokonać to rowerem. Ale uprzedzam, mimo iż jest alternatywna autostrada, ruch panuje tu ogromny. Widać wszyscy chcą zobaczyć te cuda.
Końcówka to już kilkanaście kilometrów przejazdu przez przedmieścia Barcelony, z czego kilka ścieżkami rowerowymi.
I tak dotarłem do mety… znaczy do startu… znaczy zakończyłem tę samotną wyprawę. Jutro samolot, dziś jeszcze pożegnanie z Hiszpanią, pewnie z wizytą Barcelonecie i pysznym winem. Będzie jeszcze jeden wpis z zestawieniami, statystykami, mapami tras itp. Uzupełnię też zdjęcia i do każdego dnia dołączę też ślad trasy do pobrania. Wszystkim kibicom bardzo dziękuję, bez Was byłoby mi zapewne znacznie trudniej.
A teraz życzę Wam dobrej nocy. Mnie się taka kroi.