Zaczęło się typowo dla dnia postoju: przedpołudnie w pralni samoobsługowej (skorzystałem z odległego o 10 min. spaceru od hotelu punktu sieci www.skalbiusau.lt), popołudnie natomiast to spontaniczna wędrówka po mieście. Metoda przyjęta w Tallinnie, a potem powtórzona w Rydze, także tu sprawiła mi ogromną przyjemność. Metoda ta to brak metody. Do tej pory każdy wyjazd to były godziny przygotowań, planowania, czytania przewodników i szperania w sieci, po czym na miejscu miałem głowę pełną informacji i dokładny "plan lotu". Teraz też kupiłem przewodnik Michelin po krajach bałtyckich i miałem plan go przeczytać w długiej podróży do Tallinna. Na szczęście tego nie zrobiłem. Poznawanie wszystkiego samemu pewnie wiąże się z ogromnym ryzykiem przeoczenia czegoś "ważnego", ale daje wielką swobodę i emocje należne odkrywcy. Nic tak nie nakręca, jak nagłe olśnienie, że przechodzę właśnie pod Ostrą Bramą. Albo widok panoramy miasta z wieży Górnego Zamku. Muszę kiedyś sprawdzić, jak nazywają się te wszystkie widziane przeze mnie cudeńka, ale to może poczekać. Teraz chcę tu po prostu być.
Wilno to miasto rowerów, wszędzie ich tu pełno. Nie ma się co dziwić, kiedy wszędzie wokół ścieżki rowerowe i specjalne pasy ruchu na drogach. To też musi się podobać kiedy się jest mieszkańcem Krakowa.
Wyobraźcie sobie, że prawie dokładnie w tym samym miejscu co wczoraj trójkę młodych kolarzy z Polski, spotkałem dziś team litewskich strażników granicznych, który dziś - dzień po mnie - dotarł do Wilna z Tallinna, trochę inna trasą i w dużo większym składzie. No i mieli fajniejsze koszulki :-(
Jeden z uczestników dobrze mówił po polsku, pogadaliśmy chwilę: jechali sześć dni, mieli wóz techniczny i nie musieli targać bagaży. Jakoś im tego nie zazdrościłem, ale radość z pokonania trasy rozumiałem juz doskonale. O ich wyjeździe można poczytać na http://www.pasienis.lt/lit/Baltijos_kelio_metines_aktyvaus_poilsio_/7535, o dzisiejszym powrocie pewnie też tam wkrótce będzie.
Urok Wilna to nie tylko przestrzeń, zabytki, wszechobecna muzyka, klimat czy życzliwość ludzi (większości). To także jedzenie. Miałem dziś zamiar zjeść w zachwalanym w sieci Cili Kaimas przy Vokečių g. 8, ale zastałem w jego miejscu sporych rozmiarów lokal o nazwie "Forest". Zobaczyłem w karcie osobną stronę z kuchnią regionalną, postanowiłem zostać i nie żałowałem. Tym razem po barszczu wziąłem jednak Zeppeliny. Mniam!
Potem finał Dni Św. Bartłomieja, na którym bawił mnie jak głupiego widok mieszczan w średniowiecznych strojach rozmawiających przez komórkę, przenoszących gaśnice czy pijących piwo z plastikowych kubków.
A na koniec przed Katedrą koncert z okazji 25 rocznicy 23.08.1989 r., bezprecedensowego w KDL aktu protestu przeciw paktowi Ribentropp-Mołotow jakim był 600 km łańcuch liczący 2 milionów obywateli Estonii, Łotwy i Litwy, który połączył wtedy stolice. Z tej samej okazji jechali pogranicznicy.
I jeszcze na pożegnanie, praktycznie w drodze powrotnej, trafiłem na finał dorocznego nocnego biegu kobiet na 5 km Nike Run: We own the Night - ogromny doping, radość i entuzjazm.
Wilno to moje Grand Prix za tę podróż. Cudownie było móc tu być. Tylko jak tu jutro przyjdzie stąd odjeżdżać?
Dobranoc