Dziś było wspaniale! Zaczęło się od koszmarnej wspinaczki na prawie 600 mnpm, którą musiałem przerwać postojem na kawę i suszenie wczorajszego prania. Ale za to później szalony downhill. To nic, że szosą, ale za to ponad 60 km/h, kilogramy bagażu nieźle pchają z górki. Wyjazd z Alcover na północ przez Montblanc obfituje w piękne widoki, ale trzeba je okupić litrami potu. Sporą część trasy, aż do Juneda, pokonałem drogą N-240, ruchliwą, ale bezpieczną. Potwierdziło się, że kierowcy uważają na rowerzystów, często pozdrawiając podczas mijania.
W Juneda zobaczyłem na własne oczy czym jest hiszpańska sjesta. Trafiłem do tego miasteczka około piętnastej marząc o puszce Fanty, taki kaprys. Nie tylko odbiłem się od sklepów patrząc na info, że otworzą się o 17-tej, ale w ogóle nie spotkałem żywego ducha. Miasto jak po wybuchu bomby neutronowej.
Za Juneda przyszło mi jechać na zachód sporo kilometrów szutrową drogą, rozdzielającą winnice i owocowe sady. Nawet postanowiłem spróbować jabłek, tylko w celach poznawczych oczywiście. Polecam tę trasę, jest męcząca, ale daje miłą odmianę po ciągłym kręceniu po asfalcie.
Na 25 km przed Fraga odłączyło mi prąd, ale tak całkowicie. Najpierw brakło mi przełożeń, zaraz potem siły. Męczyłem się kilkanaście minut, aż wreszcie postanowiłem zatrzymać w przydrożnym… no właśnie nie wiem czym. Budynek, czy raczej zadaszenie, ale murowane, na skraju sadu, z wyłożonymi na sprzedaż owocami kilkudziesięciu gatunków i sympatyczną starszą panią. Okazało się, że prócz owoców miała także zimną Fantę (!) i wodę w kranie, ponoć zdatną do picia. Woda się przydała, wymieniłem tę w sakwach, bo miała grubo ponad 40 stopni. Mimo, iż do zachodu słońca pozostało ledwie 2 godziny, a do celu 14 km, przesiedziałem tam blisko godzinę zbierając siły.
Ostatni odcinek nie był łatwy, zakończony podjazdem, ale za to zaprowadził mnie do kempingu. Przeczytałem o nim sporo negatywnych opinii w sieci, i absolutnie ich nie podzielam. Śpię w namiocie położonym w ładnej okolicy, z widokiem na światła miasta, gdyby nie brak kąpielówek, pewnie pływałbym wcześniej w basenie, ale i tak ciepły prysznic i zimne piwo przywróciły mnie do życia.
Dziękuję też mojemu aniołowi-stróżowi, który kazał mi poczytać o biwakowaniu w Hiszpanii. To dzięki niemu leżę teraz na dmuchanym materacu, nie czując wszystkich tych kamieni pode mną.
Dobranoc.
PS.
Przebieg trasy w serwisie bikemap.net.