Nudy… Tak powinniście ocenić dzisiejszą jazdę. Wspinaczka, zjazdy, wspinaczka, zjazdy… i tak w kółko. Ale uwierzcie mi, okoliczności przyrody i pogoda sprawiają, że nie można tu się nudzić pedałując.
Wyspany w świeżej pościeli zacząłem dzień od zwiedzenia Samos w dziennym świetle i śniadania z widokiem na zamek. Po wczorajszej nauczce dzisiejsza trasa była zaplanowana wyłącznie szosą i na wszelki wypadek nie za długa. Większa jej część to LU-633, która na początku dostarczała tyleż wysiłku przy podjazdach, co emocji przy zjazdach. Po 10 km szybkie zakupy we wcale nie małej Sarria, a potem góra-dół aż do Portomarin. Tam spotkanie z antycznym mostem i zdziwienie na widok pozostawionych przy drodze butów. Sam wielokrotnie zastanawiałem się czy czegoś z mojego nadbagażu nie zostawić, ale buty? Choć słyszałem już wcześniej, że pielgrzymi pod koniec wędrówki często porzucają część bagażu wiedząc, że już się nie przyda,a pod koniec ciąży najbardziej.
W Portomarin zamieniłem też kilka zdań z mijanym wcześniej 70 letnim sakwiarzem, który akurat zatrzymał swój rower obok mojego. Władek (tak kazał się nazywać, gdy dowiedział się, że jestem z Polski) znał kilka zwrotów po polsku mimo iż był z UK, a to za sprawą dziadków - Polaków. Usłyszałem więc “jak się masz” i “dziękuję bardzo” oraz “szerokiej drogi”. Władek został w Portomarin na nocleg, a dla mnie zaczęła się stamtąd trwająca ponad 12 km wspinaczka na przełęcz Alto do Hospital. Taka nazwa nie mogła znaczyć niczego dobrego. Ale kilkugodzinne zmagania zostały nagrodzone szaleńczym zjazdem z 725 mnpm do 500 na przestrzeni niespełna 10 km: wiatr we włosach, szum w uszach… te rzeczy. Tyle, że to już drogą N-640, równie mało uczęszczaną, co poprzednia.
Dwadzieścia minut później, po równo 60 km zawitałem na maleńkim, raczej marnym kempingu obok Monterroso, gdzie po skosztowaniu lokalnego wina piszę tę relację.
Dobranoc
PS. Przypominam, że możesz
pomóc Konradowi w walce o życie!
A zdjęcia z wyprawy do swobodnego wykorzystania znajdziesz na
facebooku.