Na dzień dobry - zaślubiny z morzem, czyli godzinka na plaży, żeby poczuć żem nad morzem. A potem - do miasta!
Dzielące mnie od Walencji 10 km autobus miejski pokonał w niespełna 20 minut mijając fantastyczne obiekty architektury, oceanarium i miasto kultury i nauki, czy coś...
Centrum strasznie zatłoczone, pewnie błędem było nie wykupienie jakiejś wycieczki z przewodnikiem, ale mam już za sobą tyle miast, że i tak na bank je wszystkie po powrocie pomylę. Za to samotny pięciogodzinny spacer dał mi szansę na odwiedzenie uliczek i zakamarków, do których pewnie niewielu przewodników by mnie zaprowadziło. Do tego czarna jak kaszanka paella z owocami morza i wino. Jednym zdaniem: Walencja zdała egzamin.
Po powrocie na kemping plaża do zmroku, a potem miła, samotna posiadówka przy sałatce z pomidorów i Don Simon. Nic Wam więcej nie napiszę, bo to niedziela, wolne mam. :-)